Czy ten sezon się w ogóle kończy?

No właśnie.
Z szumnego kończenia się sezonu wyszła niespodziewana wiosna pożegnalna. Nie narzekam - z dnia na dzień coraz cieplej, więc może w tym roku zimy nie będzie :)
Wciąż jednak jestem wierny tematyce przejażdżek - pożegnaniom.

Dzisiaj żegnałem Jeseniki, a dokładnie Pradziada. W trochę dziwny sposób, bo jeżdżąc wokół niego całkiem nowymi dla mnie drogami. Takie małe poznawanie w pożegnaniu.

Wyruszyłem tradycyjnie w kierunku Raciborza by przez Opawę i Bruntal dotrzeć do pierwszych poważnych wzniesień, i winkli. Pogoda była ok, droga gładka, więc pozwoliłem sobie na odrobinę nieekonomicznej jazdy zarówno jeśli chodzi o zużycie paliwa jak i zużycie opon ;)
Co prawda Pradziada widziałem przez parę chwil (od południa zasłania go kilka innych szczytów), ale i tak było miło.

Trzymając się ciągle drogi nr 11 natknąłem się na ciekawie wyglądające mauzoleum rodziny Klein w
Sobotinie:

Dalej dotarłem do rozjazdu na Jesenik (44). To naturalny ciąg dalszy "winkli wokół Pradziada", albo "najlepszej trasy w Jesenikach". Ja jednak nie mogłem sobie odpuścić wizyty W Šumperku! Specjalnie dla czechofili fota ;)

Šumperk!

Jakieś dwa kilometry za znakiem zawróciłem i pojechałem w stronę Jesenika.
Miasto zapowiadało się dość nieciekawie - coś jak wjazd do Rybnika Zebrzydowicką - blokowisko, pseudo strefa przemysłowa a do tego jeszcze ruina po Medium ;) Ok. Trochę przesadzam.
Na szczęście czekały mnie inne ciekawe widoki po drodze.
Najpierw trafiłem do Velkych Losin z bardzo ładnym zamkiem. Następnie kontynuując podróż na północ trafiłem pod przełęcz Červenohorské sedlo. Wiedzie na nią piękna droga z dziewięcioma ciasnymi patelniami. Czym prędzej wyprzedziłem sznurek samochodów jadących przede mną chcąc napawać się tylko drogą, dojechałem do pierwszej agrafki, i... wszystko to tylko po to by rzucić gromkie "kurwa!" i się zatrzymać.
Po raz drugi w tym roku Jeseniki zadbały o to by zepsuć mi wycieczkę - na drodze znajomy żwirek, na poboczu ograniczenie do 30, informacja o luźnej nawierzchni, a do tego auta z naprzeciwka wzbijające tumany kurzu.
Po krótkim postoju przy wodopoju i latrynie jak rozsądek i doświadczenie podpowiadało wjechałem na przełęcz tempem spacerowym.
Po dojechaniu na górę widok całkowicie zrekompensował niedogodności szosowe. Fantastyczna panorama na zachodzące na siebie coraz dalsze góry, niebo w połowie czyste, a nad Pradziadem zaciągnięte chmurami. Bajka - kiedyś trzeba będzie tam wrócić.
Zjazd z przełęczy szczęśliwie nie był remontowany, ale nie zmieniło to mojego średnio entuzjastycznego nastroju, gdyż czułem już, że teraz zostało mi tylko wracanie do domu. Co prawda dość długie i momentami ciekawe, ale jednak dobrze znane.
Jedynym radosnym akcentem był obiad w Barze Uśmiech w Głogówku, gdzie zapodałem sobie tradycyjnie niezastąpione pierogi ruskie.

W sumie zrobiłem 354 kilometry które można prześledzić na TYM zapisie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwszy offroad, pierwsze lekcje

Bieszczady jesień 2017 cz.1

Legitka i kanapa