Dolina Pałaców i Ogrodów

Trzeci dzień wycieczki to odpoczynek od kręcenia kilometrów. W planie miałem zwiedzenie mnóstwa miejsc położonych na południowy-wschód od Jeleniej Góry, znanych jako Dolina Pałaców i Ogrodów.
Jak zwykle rozpocząłem od śniadania, które dziś miało mi wystarczyć do późnego popołudnia kiedy to chciałem zakończyć dzień odwiedzając rodzinę w Leszczyńcu.

śniadam ;)
Wyruszyłem o 9 rano, i na początek wróciłem do wolnego od pątników Krzeszowa.
Opactwo jest pięknie odrestaurowane i jak na mały Krzeszów olbrzymie. Bardzo miły spacer z małym zwiedzaniem i kilkoma fotami. Niestety tylko telefonem:

dom opata
wnętrze bazyliki
bazylika
Oprócz bazyliki (mniejszej) i domu opata, na kompleks składa się jeszcze jeden kościół i olbrzymi klasztor. Bardzo miło puste miejsce w piątkowy poranek. Przy głównym wejściu jest infokiosk podobny do tego w Rudach, z którego można wysłać maila załączając zdjęcie. Skorzystałem ;)

Przy całym zamieszaniu szybkim postojem (15min od miejsca noclegu), po zwiedzeniu opactwa zapomniałem włączyć nagrywanie trasy, więc tradycyjny zapis z końca postu będzie niekompletny oraz dwuczęściowy.

20 kilometrów od Krzeszowa dotarłem do pierwszego z pałaców - w Ciechanowicach:


Świeżo odnowiony, oprócz obejścia przez co niedostępny. W środku znajdują się unikatowe renesansowe freski, opisane w TYM materiale TVN (info o wstrzymaniu prac nieaktualne - podobno pieniądze się znalazły i freski są odrestaurowane). Trzeba będzie wrócić po zakończeniu prac.

Kolejny przystanek to Mniszków k/Janowic Wielkich. Niestety kolejne rozczarowanie, gdyż do ciekawie zapowiadającego się budynku nie można podjechać, o wejściu nawet nie mówiąc. Stąd fota tylko z drogi:


Szybko ruszyłem z powrotem do Janowic, gdzie znajduje się kolejny przystanek dzisiajszej wycieczki - Dwór Schaffgotschów. Po dojeździe na parking ukazała mi się szeroko otwarta brama prowadząca na podwórze dużego kompleksu. Zadowolony zszedłem z moto z myślą, że w końcu coś pooglądam z bliska i sfotografuję. Niestety, nie było mi dane - zanim zdołałem wyłączyć nawigację i zdjąć kask, stałem otoczony przez kilku starszych panów zadających mi mnóstwo dość szczegółowych pytań. A to skąd jestem, a to gdzie moto ma gaz, a to kogo odwiedzam, a to co wożę w bagażniku (lol). Panowie sprawiali wrażenie odrobinę oderwanych od rzeczywistości. Szybki rzut oka na ścianę budynku i umieszczony na nim napis "Dom Pomocy Społecznej" wraz ze specjalizacją "dla niepełnosprawnych intelektualnie mężczyzn" wszystko wyjaśnił. Zastanowiłem się tylko czemu pracownik ośrodka grabiący nieopodal trawnik nie podejdzie i nie spróbuje przynajmniej trochę ogarnąć towarzystwo.
Wszedłem na zadbane podwórze z ogrodem i ławkami pełne smutnych twarzy gości po pięćdziesiątce i starszych. W tym momencie schowałem aparat do kieszeni, bo poczułem, że nie wypada, i po krótkiej rundce (z coraz większym wianuszkiem facetów dookoła mnie) wróciłem do motocykla. Tam się okazało, że pan grabiący liście już sobie pożyczył mój kask (jednak tam mieszkał a nie pracował). Po krótkiej wymianie zdań i odpowiedzi na kilka dziwnych pytań kask wrócił do mnie, i bez zbędnych ceregieli ruszyłem dalej. O dziwo nie zapomniałem włączyć zapisu trasy! Poniżej jedyne zdjęcie zrobione podczas kolejnego przejazdu koło kompleksu. Żaden z rezydentów nie zdążył wyjść ;)


Z Janowic Wielkich pojechałem 3km na północ do Radomierza zobaczyć kompletną ruinę dworu, któremu nawet zdjęcia nie zrobiłem, oraz przypadkowo trafić na dopiero co otwartą wieżę widokową.
Widok z wieży bardzo fajny, mam nadzieję, że panorama to chociaż w części oddaje:


Po małej wspinaczce porozmawiałem z panią pracującą w Informacji Turystycznej znajdującej się w tym samym budynku. Dzięki temu dowiedziałem się o malowniczej drodze wzdłuż Bobru do kolejnego przystanku - Pałacu w Wojnowie-Bobrowie.
Na miejscu zastała mnie ruina:


Prowizoryczne rusztowanie i zamknięta na cztery spusty brama. Spalona wieża i ni ducha w obejściu.
Jako że wiedziałem, że w Wojnowie jest jeszcze jeden pałac, nie rozpaczałem zbytnio.
Po paru minutach dotarłem do..., no dotarłem.
Po raz pierwszy tego dnia z powodzeniem i bez nieproszonego towarzystwa zsiadłem z kajaka, rozebrałem się, a nawet ściągnąłem termociuchy. Strasznie byłem głodny spaceru w ładnych okolicznościach. A okoliczności zapowiadały się wyśmienicie:

restauracja
Jakież było moje zdziwienie, gdy po zrobieniu powyższego zdjęcia ukazała się moim oczom para w średnio-podeszłym wieku (45-55 lat) przyodziana w szlafroki oraz lacze, przechodząca jakby nigdy nic pomiędzy pałacowymi zabudowaniami. Zauważyłem wtedy, że w części kompleksu znajduje się hotel. Ale żeby w laczach i szlafroku paradować pomiędzy sauną/basenem/dżakuzi a pokojem? Weird.
Szybko uciekłem za budynek na zdjęciu, żeby poszwędać się po parku. Pięknie utrzymany pusty park pozwolił mi na chwilę zapomnienia od szlafroków i niezwiedzalnych perełek okolicznej architektury.

restauracja od parku (oczy w dachu patrzą po pięciokroć)
Posilony czeskim bananem i paczką Bramburkow Petera Hobzy wróciłem do moto i pokulałem się do sąsiedniej wsi - Łomnicy, w ktorej pospacerowałem wśród zabudowań tamtejszego pałacu.
Już po powrocie do domu okazało się, że mój wierny towarzysz wielu podróży (i wycieczek) - aparat fotograficzny Pentax - właśnie wtedy zaczął odmawiać współpracy. Bez przyczyny przestał łapać ostrość, czasami robił całkiem czarne zdjęcia. Jako że jego wyświetlacz jest dość mały, braku ostrości nie zauważyłem aż do powrotu, namiętnie cykając rozmazane foty.
Z tego powodu zdjęcia z Łomnicy nie mam. Ale było bardzo czysto i schludnie, jak na niemieckiego właściciela przystało ;)
Z Łomnicy jest sześć kilometrów do jeleniogórskiego Pałacu Paulinum. Po porażce w Wojnowie postanowiłem że to będzie miejsce na kawę.
Budynek jest położony na Górze Krzyżowej, dzięki czemu oferuje z tarasu przepiękny widok na południe, ale niestety z powodu dośc porządnego hotelu ceny ma okrutne. Mimo to szarpnąłem się na cappucino, na które czekając zwiedziłem świetnie utrzymane pomieszczenia hotelowe.

widok z Paulinum
hotel od strony tarasu
Po pysznym cappucino zorientowałem się, że ze zwiedzaniem pałaców nie dotarłem jeszcze do połowy, zaś czasu pozostawało mi niewiele (na 16 byłem umówiony). Ponieważ od dobrych dwóch godzin chodziła mi po głowie myśl, że trzeba tu będzie jeszcze kiedyś wrócić, postanowiłem szybko załatwić sprawę, czyli ograniczyć się do przejazdu przez miejsca i ich fotografowania, a odpuszczenie sobie łażenia (inna sprawa pakowanie się co 3-5km z nawigacją, kurtką i kaskiem w kufer, i spacerowanie w ciuchach moto taszcząc tankbag nie należy do moich ulubionych sposobów spędzania wolnego czasu). Dzięki temu miałem możliwość wstępnego wyselekcjonowania miejsc gdzie następnym razem będę chciał spędzić więcej czasu.
Na pewno nieprędko wrócę do Dworu Czarne w Jeleniej, a to za sprawą wstrzymanych prac konserwatorskich. Oto foto aktualnego stanu:


Za to na pewno będę chciał chociażby przejechać obok malowniczo położonego Pałacu na Wodzie w Staniszowie. Od strony stawu jest restauracja, a w samym budynku mieści się hotel. Właściciele mają jednak jeszcze dużo pracy przy obejściu, które przypomina zapuszczony PGR. Sam hotelik jest śliczny:


Dalej pojechałem przez Staniszów (b. ładny zespół pałacowy, niestety bez zdjęć) do jednego z miejsc do którego muszę wrócić - Jeleniej Góry, a dokładnie dzielnicy Cieplice. Większość zabudowań w tym uzdrowisku jest wpisana na listę zabytków, a ja ze wstydem muszę przyznać, że mam tylko jedno zdjęcie pawilonu kończącego park:


Trzeba będzie wrócić, mam nadzieję, że nie jako kuracjusz...
Kolejny przystanek to Pałac w Pakoszowie. W zeszłym roku ukończono renowację, i istnieje możliwość zwiedzenia części wnętrz - zdecydowanie warto. Dodatkowo na plus miła obsługa (albo ja mam szczęście).


Kolejnych kilkanaście kilometrów dalej dotarłem do zamkniętej szkoły (wakacje) mieszczącej się w Pałacu w Sobieszowie. Zdjęć nie ma, ale za to są z kolejnego miejsca - Pałacu w Miłkowie. Odrestaurowany przez prywatnego właściciela, lecz podobnie jak w Staniszowie, dużo roboty w obejściu. Czego na moim profesjonalnie skadrowanym zdjęciu nie widać ;)


W Miłkowie okazało się, że czas mi się kończy i zwiedzanie czas kończyć. Zwinąłem więc żagle manetkę i pośpieszyłem do Leszczyńca, gdzie po krótkim czasie dotarłem do mej familii.


W sumie zrobiłem około 160km. Zapis większej części trasy TU.
Jutro koniec wycieczki!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwszy offroad, pierwsze lekcje

Bieszczady jesień 2017 cz.1

Legitka i kanapa