Adrszpach cz.1


Pierwsza w życiu wielodniowa wycieczka motocyklowa doszła do skutku!

Punktualnie o 9 rano 14 sierpnia wraz z Kubą wyruszyliśmy na zachód.
Start z Orzeszkowej, meta zaplanowana w Teplicach nad Metuji. W sumie niecałe 300 km.
Pogoda idealna, słonecznie, ale nie gorąco (jak to miało miejsce jeszcze tydzień temu).

Jechaliśmy przez Racibórz, Głogówek, Prudnik, Nysę aż po pierwszy (i jedyny) postój przy jeziorze otmuchowskim.
Mimo iż było południe i świeciło słońce chłód był niemiłosierny i pozostaliśmy w kurtkach. Szybka panorama z brzegu (wału) i zabraliśmy się za drugie śniadanie.


Dalej skierowaliśmy się na Kłodzko, gdzie odbyło się małe błądzenie w poszukiwaniu stacji benzynowej.
Następnie znaleźliśmy wjazd na Drogę Stu Zakrętów prowadzącą ze Ścinawki Średniej do Kudowy Zdroju. Równo trzydzieści kilometrów z niekończącymi się winklami. Jakość dobra, poza odcinkiem biegńącym przez Radków, który byl świeżo połatany metodą na "smołę i żwirek".
Kudowę zapchaną turystami zwiedziliśmy jedynie z kanap motocykli, szybko kierując się w stronę granicy.
Po czeskiej stronie mieliśmy do przejechania jedynie dwadzieścia kilometrów, ale i tak trafiliśmy na niespodziankę w postaci drogi szutrowej prowadzącej do samego hotelu. Po krótkiej naradzie wzięliśmy ją na klatę i dotarliśmy do zamkowego hotelu Bischofstein.
Miejsce okazało się bardziej magiczne, niż to wynikało z informacji w internecie.
Niech zdjęcia mówią za siebie:

Hotel

Restauracja i bar

Hotel i restaurację prowadzi sympatyczne małżeństwo. Po załatwieniu wszelkich formalności schowaliśmy motocykle do garażu (cool!), przebraliśmy się i poszliśmy zwiedzać okolicę.
Bischofstein przylega od południa do rezerwatu Adrszpasko-Teplicke Skały, i wystarczy wyjść za okalający go mur by się w tym rezerwacie znaleźć. Stąd też na początek kilka zdjęć:

Nie szanujemy adisi ;)


hotel z punktu widokowego

Zaraz obok zamku znajduje się Czarne Jeziorko, ale niestety fot żadnych nie posiadam. Może Mali poratuje... Poratował!
szuwary
czarne jeziorko
"kozica"
 Po przechadzce zgłodnieliśmy (ja dodatkowo byłem skonany skakaniem po skałkach) i wróciliśmy na obiad.
Jak zwykle ser i browar. Ale pyszny. Opat.




Po posiłku i kolejnym browarze postanowiliśmy znów pójść na spacer, tym razem na na najwyższy punkt rezerwatu - Čáp (szczęśliwie znajdujący się pół godziny marszu od hotelu).





panorama z Cap'a
Dojście zajęło nam pół godziny, po drodze przechodziło się obok kilku pięknych domków, przez piękny las (jak z Władcy Pierścieni ;), a na końcu kamiennymi schodami wykutymi w piaskowcu.
Widok ze szczytu pierwszorzędny, zwłaszcza że powoli się miało ku zachodowi.
Po powrocie i kolejnym piwie w coraz chłodniejszej atmosferze stwierdziliśmy, że na jeden dzień wystarczy i poszliśmy spać.

Zapis trasy moto TU

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwszy offroad, pierwsze lekcje

Bieszczady jesień 2017 cz.1

Legitka i kanapa