Jeseniki - drugie (trzecie) podejście

Wydarzyła się ładna niedziela i nie trzeba było mnie wiele przekonywać, że warto wrócić w okolice Jeseników. Krótko przekonywał kolega Michał na małym bandycie, jechaliśmy jeszcze z kolegą na kawie.
Obie śmiesznie niebieskie, ale na szczęście za wiele zdjęć nie ma.
Jedno tylko:

 

Fajne kominy, a reszta... niebieska ;)

Pojechaliśmy do Raciborza, potem Opava, Bruntal, pobłądziliśmy pod Pradziadem, potem Jeseniki, Zlate Hory i powrót przez Krnov do Opavy i Polski.

Po ostatniej wizycie trasy były w o niebo lepszym stanie, więc korzystaliśmy. Parę świetnych odcinków winkli, agrafek, wzniesień i zjazdów. Także miejsc i widoków. Jako że jechaliśmy w trójkę, nie wypadało mi zatrzymywać się co chwilę, więc zdjęć nie ma.
Jak to w górach pogoda była pstrokata, więc trafiliśmy na deszcz.
Stwierdziliśmy, że spróbujemy go przeczekać na jednym z wielu przystanków autobusowych (nie żadne tam wiaty - porządne chatki). Po piętnastu minutach ogłosiliśmy sukces, Michał powiedział, że już padać nie będzie i wyruszyliśmy. Po pięciu minutach deszcz ogłosił sukces, gdyż udało mu się na nas zaczekać i znów byliśmy razem. Szybko postanowiliśmy jechać dalej, gdyż robiło się późno a byliśmy dopiero w połowie drogi (140km).
Po kilku chwilach byliśmy mokrzy. Calkowicie. Oprócz Michała, który jak zwykle był przygotowany na wszystko, więc mial kombinezon przeciwdeszczowy. Muszę zapamiętać, żeby przed kolejną wycieczką sprawdzić co zapakował i wziąć to samo.
Po pół godzinie i może trzydziestu kilometrach dalej deszcz ustał i zaczęliśmy schnąć.
Jechałem w meshu, więc zmokłem w jakieś pięć sekund. Suszenie było równie szybkie. I równie nieprzyjemne. Przez przemarzanie. Po deszczu ochłodziło się na tyle, że szybka zaczęła parować i było po prostu zimno. Także kichałem. Polecam wszystkim kichanie w kasku - można się drzeć a nikt nie słyszy. Powinienem dodać, żeby kichać na sucho. Przy pełnym nosie i ślinie w ustach może być nieciekawie.
Gdy już podeschnęliśmy zdecydowaliśmy się wracać przez Zlate Hory i Krnov, zamiast Głuchołaz i Prudnika. Trasa wciąż ciekawa, chociaż już trochę gazowaliśmy, żeby wrócić przed zmrokiem.
Po drodze jeszcze ze dwa razy złapał nas deszcz , szczęśliwie mocno przelotny.
Do domu dotarłem przed 21.
LINK do trasy

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwszy offroad, pierwsze lekcje

Bieszczady jesień 2017 cz.1

Legitka i kanapa