Rundka do Daniela cz.2

Budzę się o 5.30 do takiego widoku


Postanawiam jednak spać dalej.
Dwie godziny później jakby bez zmian.


Czuję jednak niewielki głód. Plus wczorajsze piwa cisną na południu i trza ruszyć cztery litery.
Śniadanie robię do dźwięku delikatnego pochrapywania Daniela i szalonego świergotu przeróżnego ptactwa. Zamykam za sobą drzwi na taras, bojąc się że mi gospodarza obudzą.


Mimo iż okolica piękna i można by całkiem przyjemnie się czilować na tarasie czy przy jeziorze, mam w planie wycieczkę do kilku miejsc.

Na pierwszy ogień Brodnica i ruiny zamku krzyżackiego. A raczej samotna wieża, kiedyś będąca jego częścią, a dziś jedyna bardziej z ziemi wystająca jego pozostałość.
Za 5PLN mam przyjemność wdrapywania się po niezliczonych schodach na jej szczyt. U góry wszystkie okna zamknięte szkłem, szczęśliwie dość czystym, więc mogę focić.




Po zejściu robię krótką rundkę po centrum miasta




Z Brodnicy jadę zwiedzić Przyrodniczo-leśną ścieżkę edukacyjną „Bagienna Dolina Drwęcy”.
Dość długa. Nazwa. Ścieżka w sam raz, na dodatek poprowadzona przyjemnym lasem, a zakończona tym co lubię najbardziej - wieżą widokową.



to najwyraźniej jacyś uchodźcy, skoro na oficjalnej tablicy ich nie wymieniono.





Po uroczych trzech kwadransach spędzonych w towarzystwie przyczajonych łabędzi, ukrytej sarenki, bliżej nieokreślonego latającego padlinożercy, oraz całego wachlarza insektów (także jednego szerszenia) wracam do wiaty przy której została iksjota i popuszczam wodze fantazji zabierając ją na małe błądzenie po szutrach. Niestety szutry się dość nagle zmieniają w piach i iksjotę łapie drzemka.


Szczęśliwie oparła się na boczku, więc bez zbytniego problemu stawiam ją do pionu. Uszkodzeń brak. Następnie mocno ściągam wodze, zawracam i wracam na czarne.

Jadę na południe zobaczyć ruiny zamku w Radzikach.




Następnie kawa w ośrodku chopinowskim w Szafarni.
Na miejscu zastaję bardzo przyjemny park i różne kawy. Jako stara konserwa biorę czarną.
(właśnie przeczytałem cytat zamieszczony na zdjęciu menu poniżej. Czemuż, och czemuż nie spróbowałem żołędziowej)






Kolejny przystanek to zamek Golubski.
Na początek miłe zaskoczenie, gdy się dowiaduję, że parking dla jednośladów jest darmowy. Po zakupie wejściówki (12PLN) udaję się na zwiedzanie zamku z przewodnikiem. Ku mojemu rosnącemu rozczarowaniu większość zarówno budowli, jak i wyposażenia są zrekonstruowane.
Mądrzejszy doświadczeniem mogę polecić odwiedziny wzgórza zamkowego i spacer po dziedzińcu (te atrakcje są darmowe).


Anna Wazówna - gospodyni zamku



Po małym rozczarowaniu zamkiem, decyduję się pocieszyć dobrym jedzeniem. Przeglądając Golubskie knajpy trafiam przypadkowo na pizzerię O Sole Mio. Starsze małżeństwo Polki i Włocha z Puglii prowadzi mikro pizzerię. Prawdziwie włoską. Wszystkie składniki poza pieczarkami i papryką pochodzą z Włoch. Tanio, przepysznie (prawie tak dobre jak pizza z Neapolu testowana dwa tygodnie wcześniej) i bardzo miło.


Klasyczna margherita znika momentalnie, na do widzenia dostaję w prezencie napój z gorzkich pomarańczy Chinotto (sycylijska specjalność). Jestem przeszczęśliwy!

Następnie odwiedzam kolegę nad Jeziorem Lekarty, skąd po miłej godzince spędzonej w pięknych okolicznościach przyrody wracam do Zbiczna.

Kilometrów ani czasu dzisiaj nie liczyłem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwszy offroad, pierwsze lekcje

Bieszczady jesień 2017 cz.1