Białoruś część 1

W grudniu 2019 na kilku uczęszczanych przeze mnie forach pojawiła się informacja o prawdopodobnie możliwym odwiedzeniu latem Białorusi bez wizy.
Kraj miał gospodarzyć 2 Igrzyskom Europejskim, a posiadacze biletów na te zawody mieli nie potrzebować wiz. Okres bezwizowego wjazdu miał trwać miesiąc - od 10 czerwca do 10 lipca.
Gdy na początku roku otworzono sprzedaż biletów, i okazało się że najtańsze kosztują około 9PLN, bez zastanowienia kupiłem "wejściówkę" na kolarstwo szosowe kobiet.
Następnie zacząłem trochę planować co na tej Białorusi można by zobaczyć, ale dość szybko skończyłem uważając, że mam jeszcze mnóstwo czasu. Więcej czasu trzeba było poświęcić na szykowanie trampka do wycieczki.
Jako, że pierwszemu tygodniowi wjazdowego okienka towarzyszyła dość nieciekawa pogoda odsunąłem wyjazd na 17 czerwca.
Ruszyłem koło 8 za cel obierając sobie dzikie miejsce na popas nad Krzną, niedaleko Białej Podlaskiej.
Początek to postój za postojem, bo albo zapomniałem założyć zatyczek do uszu, albo zapomniałem wyciągnąć ładowarki, albo zapomniałem włożyć bezpiecznik w kabel do ładowarki, przez co nie działała (to akurat olałem - bezpiecznik pod siedzeniem, a jego zdjęcie wymagało ściągnięcia wszystkich bagaży), albo znów nie włożyłem zatyczek, i tak w koło Macieju.
Brałem to wszystko na spokojnie, gdyż pogoda ładna, a trasa malownicza (dzięki nieocenionemu Kurvigerowi).
Spokój mnie opuścił za Olsztynem, gdzie najpierw złamałem zamknięcie kufra, po którego naprawieniu i może przejechanych 50km położyłem moto na piaszczystej leśnej przecince krzywiąc lekko kierownicę i ciut mocniej mocowanie riserów. Zastanawiając się co to za znaki, i ku czemu mnie próbują nakierować, zdecydowałem, że do sprawdzenia czy trampek z taką niedogodnością pojedzie dalej prosto. Jako, że pojechał kontynuowałem wycieczkę.
Z atrakcji po drodze odwiedziłem ładnie zachowane ruiny huty w Samsonowie i okolicznego dęba Bartka. Drzewo świetne, niestety bardzo gęsto powspierane podporami pod większością konarów. No cóż, taka starość. Dobrze że wciąż stoi.
W Szydłowcu zjadam pizzę patrząc na ciasno wypełniony macewami kirkut po drugiej stronie ulicy.
Kraj dookoła się cały czas zmienia. Począwszy od Kalet ciut inna przyroda, domy stawiane z innych niż na Śląsku budulców, dużo więcej polskich flag w prywatnych obejściach.
Trampek jedzie prosto (tak mi się wydaje) ale rura mi trochę mięknie na myśl o dzikim popasie od razu pierwszego dnia, zmieniam więc plan i kieruję się na bardziej cywilizowaną opcję - kemping Zielona Dolina nad Wieprzem.
Miejsce fajnie ogarnięte, ale bez obsługi. Po kilku telefonach zjawia się facet i włącza wodę, oprowadza po terenie, odpowiada na pytania, bierze kasę i znika.
Jestem sam, nie licząc hord komarów i tłumu nadrzecznego ptactwa. Po godzinie pojawia się na krótko malowniczy zachód słońca, ale odchodzi tak szybko jak przyszedł.
Pojedzony, popity i rozbity z niecierpliwością czekam na moją pierwszą od niepamiętnych czasów (harcerze?) noc pod namiotem.
czas ruszać w drogę do białoruskiego Zionu



dąb Bartek

rozbitek nad Wieprzem


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwszy offroad, pierwsze lekcje

Bieszczady jesień 2017 cz.1

Legitka i kanapa