Trzeci dzień potoczył się nie do końca według planów, co sprawiło że był dość wyścigowy.
Poranek jednak tego nie zapowiadał.
|
spokój absolutny |
Po pysznym śniadaniu w
kawiarni/bistro Polanka (jajecznica z jeszcze ciepłym pieczywem własnego wypieku i masłem czosnkowym) udałem się do tradycyjnego już dla moich bieszczadzkich wypadów miejsca -
Czeremchy - resztek opuszczonej wsi niedaleko granicy ze Słowacją. Co czyni ją dla mnie ciekawą (poza oczywistymi walorami widokowymi i koniecznością przejechania jednego brodu) jest w miarę świeży grób (z roku 2008) amerykanki, której przodkowie z tejże wsi pochodzili.
Wyobraźnia podpowiada jak niesamowitym wydarzeniem musiał być ten pogrzeb
|
w drodze do Czeremchy |
|
wiarygodne znaki drogowe to podstawa turystyki motocyklowej ;) |
|
grób Janet Fuchila |
|
krótko o Czeremsze |
|
wspomnienie po cerkwi |
|
powrót z Nordkappu ;) |
W Haczowie daje o sobie znać głód, kieruję więc iksjotę do Tarki na winklowe pstrągi. Na miejscu nie dość że ledwo znajduję miejsce na postawienie motocykla, to jeszcze staję w 20-osobowej kolejce. Gdy przez pięć minut kolejka nawet nie drgnie, decyduję się na szybką inwentaryzację żywności w plecaku i postanawiam zaliczyć pstrągi na zakręcie innym razem.
Tym razem odhaczę coś znacznie bardziej mnie uwierającego - dojazd do parkingu w Beniowej, czyli najgłębiej w Bieszczadach wysuniętego miejsca do którego można legalnie dojechać motocyklem.
Google informuje mnie że trasa tam i nazod skończy się w okolicach zmierzchu, co sprawia że jadę dość szybko. Szczęśliwie w niedzielne popołudnie droga wgłąb Bieszczad jest już dość pusta, większość ruchu odbywa się w przeciwnym kierunku. Gdy dojeżdżam do końca asfaltu prędkość spada drastycznie. Kiepska skalista nawierzchnia wymusza wolniejsze kulanie się. Przez myśl przechodzi mi, że jeśli złapię jakąś panę, czy inną awarię z którą sobie sam nie poradzę może być ciekawie. Dojeżdżam jednak bez większych problemów do parkingu. Radość jest wielka. Sprzęt dał radę, droga była piękna (poza nawierzchnią).
|
dalej się nie da |
Po celebracji bananem zawracam i spokojnie wracam do Cisnej - obiad załatwię na miejscu.
Jedyne miejsce serwujące o tej porze poza sezonem żarcie to Karczma na Zamościu. Mają tylko placki ziemniaczane. Przynajmniej są dobre. Po krótkich zakupach na wieczór wracam na zasłużony odpoczynek.
Dzisiaj zrobiłem 370 km w nieco ponad 7 godzin.
Komentarze
Prześlij komentarz