Bieszczady cz.3

Po posiłku w Cisnej, zakupach i tankowaniu pojechaliśmy wzdłuż granicy ze Słowacją do Komańczy. Tam zacząłem się rozglądać za jakąś informacją jak dotrzeć do naszego drugiego noclegu - Pantałyku. Nic nie znalazłszy zapytałem lokaleskę o drogę, i trochę wystraszony ruszyłem. Strach wziął się z opisu drogi dojazdowej - zawierał on sformułowania typu "rozpadający się drewniany mostek", "potem skończy się asfalt" i podobne. Szczęśliwie od ostatniej wizyty dziewczyny droga i mostek zostały poprawione ;)

Dojechaliśmy do wielkiej, starej, parterowej budowli krytej blachą, obok której stała wielka drewniana stodoła. Całość była wyraźnie zapuszczona, na zapleczu walało się sporo śmieci i nie wyglądało to za ciekawie. W dodatku dwa domy wyżej ekipa walczyła przy rozbudowie domu.
W środku budynek wyglądał jak hotelik robotniczy/akademik - pokoje klitki, większość wypełniona łóżkami piętrowymi z przedpotopową pościelą. Długi, ciemny korytarz wyłożony linoleum, na końcu którego były dwie łazienki. Michał miał wątpliwości czy zostawać, ale po krótkiej dyskusji postanowiliśmy, że zaryzykujemy. Gospodarze okazali się niemiejscowi, i powiedzieli że na noc zostajemy sami. Trochę się zdziwiliśmy. 
Jako, że było jeszcze trochę czasu do zmierzchu połaziliśmy po okolicy by się upewnić, że nic ciekawego tu nie ma. W okolicach zmierzchu nastała kompletna cisza bo robotnicy zeszli z placu budowy.
Tuż przed zmierzchem zauważyliśmy, że w okolice drewnianej stodoły zawędrował młody jeleń. Zaczęła się sesja foto:


PANTAŁyk (pisownia oryginalna ;)
co nas tej nocy czeka...


pano sprzed domu
Jeszcze wieczorem upadła z powodu długości opcja powrotu przez Słowację i podtatrzańską drogę 537. Postanowiliśmy wracać krótką trasą (głównie boczne drogi) przez Polskę.
Po wystartowaniu o poranku szybko pożegnaliśmy Bieszczady i podążaliśmy przez Duklę, Gorlice i Czchów w naszą stronę. 
Za Gorlicami trafiliśmy na drogę z której na północ i południe roztaczał się piękny widok na okoliczne góry. Wisienką na torcie były winkle, i para lotniarzy (paragliderów?) krążących w słońcu w oddali. Piękne.
W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że przecięliśmy naszą trasę dojazdową z czwartku, postanowiliśmy więc dalej kontynuować drogę po tym śladzie.

Koniec końców dotarliśmy do Motor House'u gdzie się pożegnaliśmy i pojechaliśmy do domów.

Zapis powrotu - TU
W sumie 323 km

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwszy offroad, pierwsze lekcje

Bieszczady jesień 2017 cz.1

Legitka i kanapa