Początek motocyklowych ostatków
Jak co roku z nadejściem października zaczynam się oswajać z myślą, że sezon dwóch kółek się zbliża do końca. Z oswajaniem się z tą myślą dodatkowo nie pomógł tragiczny pogodowo wrzesień.
Następnie wskoczyłem do Czech kierując się jednak prosto na Słowację. Celem była droga 520 i kilkukrotne jej przejechanie (winklowanej części). Niestety październik to październik i na 520 okazało się że jadę w chmurach w okrutnym chłodzie. Założenie grubych rękawic nie pomogło, pod koniec drugiego przejazdu zaczęło mną telepać. Postanowiłem kontynuować jazdę, by jak najszybciej znaleźć się na niższych wysokościach (i w wyższych temperaturach).
Dlatego gdy tylko prognoza zapowiada suchy dzień staram się zaplanować jakąś rundkę.
Taka okazja się nadarzyła na początku tego tygodnia - środa zapowiadała się nie dość że sucho, to jeszcze dość słonecznie.
Zastanawiając się gdzie pojechać pomyślałem, że fajnie było by odwiedzić Wisłę i przekonać się jak wypada jesień w górach. Początkowy pomysł z Wisłą wyewoluował do trzystukilometrowej rundki przez odrobinę Czech i troszkę większy skrawek Słowacji.
Po szybkim dotarciu do Wisły skierowałem się na Istebną i dalej na Jaworzynkę. Na samym końcu tejże postanowiłem zajechać do punktu w którym spotykają się granice Polski, Czech i Słowacji. Tzw. trójstyk granic
trójstyk granic w Jaworzynce |
W tym celu skręciłem w stronę Polski i już za Ujsołami/Rajczą poczułem że temperatura rośnie. Powoli zacząłem kierować się w stronę domu, ale po swojemu, czyli wciąż unikając szybkich dróg i troszkę błądząc. Delikatne błądzenie zmieniło się w kompletne, gdy bateria w telefonie mi wysiadła. Był to znak, że trzeba się przeprosić z jedynką koło której akurat przejeżdżałem i szybko cisnąć dodum.
W sumie w ciągu nieco ponad 5 godzin pokonałem 300km, maszyna spisała się wzorowo, na koniec zaskakując nikczemnie niskim spalaniem 3.79 l/100km
Po drodze (na Słowacji) wpadła garść piątek :)
Komentarze
Prześlij komentarz